strona główna // forum // chat // kontakt // dodaj do ulubionych // ustaw jako startową


Dyskografia
Skład
Teksty
Slane Castle DVD
U2 LIVE (mp3)
U2 w Polsce
Propaganda
HTDAAB
Vertigo Tour DVD
ZooTV DVD
U2 18 Singles

Powrót do WoTR




POPMART TOUR - WARSZAWA, 12.08.1997



• Po...


13 sierpnia 1997
U2: oliwka poszła w górę


























Na widowni - 60 tys. fanów, na scenie - Bono, The Edge, Adam Clayton i Larry Mullen Jr.

Tysiące ludzi już od godz. 10 koczowało wczoraj przed bramą toru służewieckiego. Brama miała być otwarta od godz. 14, jednak fani bez powodzenia starali się wtedy dostać na koncert.

My się dusimy!

Trzydzieści minut po czasie kolejka w wąskim gardle przejścia do bramy ciągnęła się na kilometr. Zdenerwowani ludzie gwizdali, kobiety piszczały, że "się duszą w tym ścisku", wszyscy krzyczeli na ochroniarzy, dlaczego jeszcze nie wpuszczają. - Organizacja koncertu to jest już chyba genetyczna głupota Polaków. Zrobić jedno wejście na tego typu imprezę to zdecydowanie za mało - klął do żywego Tomasz Lipnicki z grupy Tilt przed bramą.

Przez następne sześć godzin kolejka rosła. 20 minut po godzinie 20, kiedy karetki odbierały zemdlonych ludzi spod bramy, policjanci z prewencji zaczęli usuwać barierki, by ściśnięci ludzie mogli się z wąskiego przejścia ewakuować. Bramkarze po kilku godzinach, widząc gehennę publiczności, przestali sprawdzać bilety na dwóch bramkach wejściowych i przepuszczali ludzi wielkim strumieniem.
Służby medyczne jeszcze przed koncertem miały namiot szpitala polowego pełny nieprzytomnych ludzi. - Aura i piwo to dwie przyczyny tego, że mamy pełny namiot - powiedział nam lekarz.

"Koniki" (na ten dzień przeniosły się tu spod kina Femina) przy głównej bramie oferowały bilety nawet po 80 zł (w kasach kosztował nieco ponad 60 zł).

Toalet było 40 - wypadała więc jedna na 1,5 tys. widzów. Pierwszy raz na koncercie polskim pojawiły się prezerwatywy (po 10 zł). Były też koszulki z logo trasy koncertowej (50 zł).

Trudno było napić się piwa. Szklanka kosztowała 3,5 zł, ale najpierw trzeba było odstać swoje w długiej kolejce po kupon, a dopiero z nim postać po piwo. Kupony szybko się skończyły i choć piwo było, obsługa odsyłała spragnionych z kwitkiem.

Podwójne wyjście

Po południu, przez kwadrans, zebrani na Okęciu fani zespołu i dziennikarze wpadli w popłoch, że koncert może się nie odbyć. 25 minut po 17 z odprawy celnej wyszedł tylko perkusista grupy Larry Muller Jr. Fani i dziesiątki dziennikarzy zgotowali mu ogromną fetę. Szybko jednak uciekł przed wielbicielami do limuzyny, w której się zatrzasnął. Wśród zebranych konsternacja - gdzie reszta wielkiej czwórki. Po 20 minutach obawy rozwiał Tomasz, pracownik lotniska. Wybiegł on z odprawy celnej, krzycząc: "Mam ich wszystkich". Okazało się, że po autografie perkusisty (na lewej piersi) wpisał mu się Bono (na plecach) i pozostali muzycy (z przodu). - Przylecieli oddzielnymi samolotami - wyjaśnił. Po chwili wyłonił się biały kowbojski kapelusz The Edge'a, wojskowa czapka Bono i biały jeż Claytona. Wszyscy byli w czarnych okularach, hebanowo opaleni i... niscy. Fani rzucili się na nich, dotykali, klepali. Wielka trójka, jak ich kolega, skokami uciekła do limuzyn i z piskiem opon odjechała na Służewiec.

Rozsypujące się bloki na Rzymowskiego

Z każdego punktu widowni na torze ogrodzonej blachą świetnie widać było show dzięki ekranowi wielkiemu na 700 m kw. Naprzeciwko służewieckiego muru muzyki U2 słuchało 6 tys. osób, które nie weszły na tor.
- Nie mamy biletów, ale stąd i tak świetnie słychać - mówi chłopak w czapce baseballowej. Chodnik zasypany był tonami papieru, puszkami po piwie, plastikowymi butelkami, gazetami o U2. - Śmietnik zupełnie jak w Paryżu - żalił się ok. godz. 22 starszy pan.
Balkony naprzeciwko wejścia na tor oblepione były mieszkańcami. - Jak nie mogę spać, bo trochę głośno, to sobie posłucham - powiedział ok. 50-letni mężczyzna.

W redakcji "Gazety" rozdzwoniły się telefony. Inni mieszkańcy skarżyli się na hałas. - Trzęsie się od niego cały mój blok - alarmował mieszkaniec z ul. Rzymowskiego. Dostał od nas numer telefonu do dyżurnego technicznego miasta.

Złoty łuk, wielkie show

Od pierwszych taktów piosenki "Pop Muzik" ludzie zaczęli tańczyć i bić brawa. Na niebie popłynął wielki świetlny łuk, cytryna, wielka oliwka. Na telebimie fani oglądali kreskówkę przedstawiającą rozwój człowieka od małpopodobnego przodka aż do współczesnego homo sapiens z koszykiem z supermarketu. Napięcie rosło z piosenki na piosenkę. Tłum widzów zapominał o skwarnym dniu spędzonym na oczekiwaniu, tłoku, kłopotach z dostaniem się na teren. Jednak punktualnie o 23.05 grupa skończyła grać. Zapadła ciemność, muzycy w ciszy wyszli ze sceny. Tłum zaniepokojonych fanów na szczęście doczekał się bisów.

Gdy fani wychodzili, natychmiast zakorkowała się Puławska, potem zablokowali ul. Surowieckiego i Romera. Samochody musiały jechać objazdami jeszcze o godz. 0.30, bo Puławską do miasta szli rozbawieni U2-mani.


• • •



13 sierpnia 1997
FOR LECH WALESA!

Ponad dwugodzinny spektakl U2 łączył muzykę, film, wideoklip, symbole religijne i polityczne. Został ekstatycznie przyjęty przez 60-tysięczną widownię na warszawskim Służewcu.

Parę minut po 21 na służewieckim torze zgasły wszystkie światła, oświetlona była tylko scena. Muzyka płynąca z taśmy staje się głośniejsza, coraz bardziej agresywna. 60-tysięczny tłum zaczyna falować i klaskać w jej rytm. Wszyscy czują, że to nareszcie jest początek koncertu. Na telebimie zapala się ogromny napis "Pop", tytuł promowanej tym koncertem najnowszej płyty U2.

Po chwili napis zamienia się w kulę ziemską, potem w księżyc, piłkę futbolową i wózek do zakupów - symbol trasy koncertowej U2. Nagle na telebimie pojawia się obraz zespołu przeciskającego się przez szalejący tłum fanów. Muzycy rzeczywiście przeciskają się do sceny, prowadzeni światłem kilku reflektorów. Wychodzą na scenę. Najpierw The Egde w czarnym stroju i kowbojskim kapeluszu, potem ubrany w pomarańczowy roboczy kombinezon, robotniczy kask i maskę przeciwpyłową basista Adam Clayton i "normalnie" urbany perkusista Larry Mullen Jr. Na samym końcu na scenę wchodzi Bono - ubrany w błękitno-pomarańczowy szlafrok, rozgrzewający się jak bokser przed walką.

Scena rozpala się feerią jaskrawych świateł. Na telebimie za plecami zespołu widać obraz tego, co się na niej dzieje, zbliżenia instrumentów i twarzy muzyków. Ujęcia migają i zmieniają się jak sceny w wideoklipie. Są tylko bardziej jaskrawe niż na ekranie telewizora.

Muzycy płynnie przechodzą od muzyki z taśmy do grania na żywo. Po utworze "Mofo" z ostatniej płyty cofamy się w historii zespołu o 17 lat - do piosenki "I Will Follow" otwierającej debiutancki album "Boy" z 1980 roku. Te utwory - najnowszy i najstarszy - spinają klamrą całą historię U2. Potem wracamy do albumu "Pop". Podczas piosenki "Gone" telebim za plecami muzyków nagle dzieli się na cztery części. Na każdej z nich widzimy ruszające się portrety muzyków, każdy w innym kolorze. Przypomina to do złudzenia serię portretów popularnych postaci wykonanych przez Andy'ego Warhola. Właśnie na albumie "Pop" zespół U2, podobnie jak Warhol - artysta pop-artu - połączył wielką sztukę z kulturą masową. Potem pojawiają się kolejne utwory z różnych etapów działalności zespołu, ubarwione fragmentami wideoklipów i specjalnymi filmami: "Even Better Than The Real Thing" z "Achtung Baby", "Last Night On Earth" z "Pop" i "Until The End Of The World" znowu z "Achtung Baby". Ostre barwy bijące ze sceny i telebimu opatrują się, zaczynają wręcz drażnić. Zespół ostentacyjnie przekracza granice kiczu, jakby chciał powiedzieć: "Chcieliście show? To będzie taki, że dostaniecie oczopląsu!"

Po takiej dawce efektów wizualnych zaczyna zwyciężać muzyka. Zwraca uwagę fantastyczne, klarowne i dynamiczne nagłośnienie. Niesłychanie przestrzennie i czytelnie brzmi każdy dźwięk gitary, każde westchnienie Bono do mikrofonu.

Nagle publiczność zaczyna wyć. Ze sceny leci charakterystyczny bas i fortepianowe intro inspirowanego stanem wojennym w Polsce utworu "New Year's Day" z płyty "War" z 1983 roku. Na telebimie pojawiają się symbole "Solidarności", zdjęcia Lecha Wałęsy i fotografie ze stanu wojennego. "For Lech Walesa" - mówi po tym utworze Bono. Chwilę potem U2 zaczyna grać swój największy przebój - "Pride (In The Name Of Love)". Publiczność szaleje. Rozpoczyna się prawdziwa karuzela z przebojami: uduchowiony, religijny hymn "I Still Haven't Found What I'm Looking For", liryczna miłosna ballada "All I Want Is You", akustyczna wersja najnowszego przeboju "Staring At The Sun", "Miami" płynnie przechodzący w Hendriksowską kakofonię "Bullet The Blue Sky", płaczliwe "Please" i wreszcie otwierający ich najsłynniejszą płytę "The Joshua Tree" - dynamiczny "Where The Streets Have No Name". Utwory z różnych płyt i etapów twórczości - religijne i popowe, "walczące" i taneczne, surowe i rozbudowane o syntezatorowe orkiestracje na tym koncercie stapiają się w jedno.

Rewolucyjne zmiany brzmienia zespołu, które zrażały do niego bardziej ortodoksyjnych fanów, okazały się tylko studyjną kosmetyką. Na żywo wszystkie przeboje U2 brzmią niesłychanie spójnie. Istota i duchowość ich muzyki pozostaje ciągle ta sama.

W finale utworu "Where The Streets..." Bono powiedział: "Good night!", "Dziękuję!". Zespół znika ze sceny. Wyjąca publiczność nie ma wątpliwości, że to jeszcze nie koniec. Po chwili ciszy muzyka wraca. Po tradycyjnym rocku znowu mamy ostre techno - remiks utworu "Lemon", czyli "cytryna". Drzemiąca przez cały koncert w kącie sceny olbrzymia, kilkumetrowa cytryna zapala się tysiącem świateł. Okazuje się lustrzaną kulą - nieodłącznym atrybutem dyskotek lat 70. Unosi się i dryfuje na środek sceny. Pęka na pół - w środku są oczywiście muzycy U2, którzy grają "Discotheque" - szalenie kontrowersyjny hit z najnowszej płyty. Tu kicz sięga granic nie osiąganych nawet przez artystów disco polo. Ale tak właśnie ma być! Tak U2 kwituje próby uczynienia z nich proroków - "to jest tylko rock and roll!" - tylko i aż tyle!

Po "If You Wear This Velvet Dress" i odśpiewanym przez całą publiczność "With Or Without You" atakuje znakomity "Hold Me, Thrill Me, Kiss Me, Kill Me" - to jest szczytowy moment koncertu. Na telebimie pojawiają się tym razem rzeczywiście Warholowskie portrety - Marylin Monroe, Elvis Presley, Louis Armstrong, a później jeszcze Kurt Cobain, Jim Morrison, Bob Marley... Potem jest jeszcze "Mysterious Ways", "One" - i to już koniec spektaklu. Jeszcze "MLK" i zespół znika ze sceny - tym razem już na dobre.

Bezprecedensowy, multimedialny, pop-kulturowy spektakl U2 swobodnie łączył muzykę, film, wideoklip, symbole religijne i polityczne. Tylko ten zespół - "legendarny", "kultowy", który wyrasta z nurtu niezależnego i alternatywnego, który w latach 80. do nihilistycznej muzyki rockowej wniósł element chrześcijański, mógł pokazać, że nie ma już trójpodziału na kulturę "elitarną", "masową" i "niezależną". Pokazał, że ten podział zdewaluował się i stał się wręcz śmieszny. Zespół przez dwie godziny bawił się publicznością, mieszając swoje stare protest songi, hymny religijne i pastisze muzyki disco i pop, mieszając symbole i polewając to wszystko multimedialnym, atrakcyjnym dla oka i ucha sosem.

Show U2 pokazał, że w świadomości ludzi istnieje tylko to, co mogą zobaczyć w mediach, a wartość ma tylko to, co można kupić. Siląc się na wieszcza czy proroka, można wyjść najwyżej na nudziarza albo pajaca. Będąc pajacem, jest się przynajmniej szczerym i zabawnym. Czy to źle? To nie jest istotne. Tak po prostu jest i nic się na to nie poradzi. Takie są nasze czasy.

Robert Leszczyński



• • •



14 sierpnia 1997
U2 nie powinno być!

Wtorkowy koncert U2 nie powinien się odbyć. Policja wyraziła zgodę tylko na 40 tys. widzów, tymczasem organizatorzy wpuścili niemal dwa razy tyle. Tysiące ludzi weszły bez biletów. Tylko dzięki interwecji policji, która robiła wyrwy w tunelu z bramek, na pół zgnieceni ludzie mogli się ewakuować. Bilans: chłopak ze złamanym kręgosłupem trafił do szpitala, dwieście osób trzeba było reanimować, dwieście odniosło lekkie obrażenia.


"Uważasz się za dobrego tancerza?

BONO: Znacznie lepiej tańczę w poziomie niż w pionie."

© Copyright by World of Tomb Raider - www.laracroft.pl. All rights reserved!